Ikony stylu – taką kategorię często można spotkać na blogach związanych z minimalizmem oraz w zestawieniach na Tumblr czy Pintereście. Sama też od dłuższego czasu zastanawiałam się nad wskazaniem kilku osób, które uważam za „kobiety z klasą” – mają przemyślany, konsekwentny i charakterystyczny własny styl. Nawet odgrażałam się na blogu, że to zrobię. Ale jako istota z natury przekorna, nie zrealizowałam zamierzenia od razu. A teraz, czytając komentarze pod bardzo ciekawym wpisem Styledigger o stylu właśnie, odkryłam, że jedna z czytelniczek zwróciła uwagę na osobę, której styl również wpadł mi ostatnio w oko w związku z najnowszą jej inicjatywą – „Energetyczni 50+”, projektem fotograficznym pokazującym, że życie nie kończy się na pięćdziesiątce. Czytając wywiady z Lidią Popiel, nie mogłam nie zauważyć jej bardzo oszczędnego w formie, spójnego i idealnie dopasowanego do jej urody i stylu życia wizerunku. Poświęcę więc mu parę zdań, traktując jako przykład ilustrujący wpis Asi, z tym większą chęcią, że Lidia nie należy do grona często przywoływanych w stylowych zestawieniach młodziutkich aktorek i piosenkarek. Mam wrażenie, że im bardziej przybywa nam lat, tym większej nabieramy świadomości własnego wyglądu, ale z drugiej strony, w miarę jak ciało się zmienia i trzeba o nie intensywniej dbać, by utrzymać się w formie, bogactwo fasonów, wzorów i kolorów, z jakiego można czerpać garściami będąc młodą dziewczyną, przestaje być nieograniczony. Dlatego niełatwo, zwłaszcza w Polsce, znaleźć kobiety w wieku 40 plus, które świecą autentyczną klasą. Dodatkowo, jeśli ma się raczej minimalistyczny gust, trudno znaleźć takie, których styl wpisywałby się w osobiste estetyczne preferencje. W środowiskach tzw. celebrytów dominuje wciąż styl a la czerwony dywan – tiule, cekiny i falbany, albo kopiowanie kilku najbardziej modnych w danym sezonie młodzieżowych tricków i desperacka pogoń za uciekającym czasem, wyrażająca się w nadużywaniu takich dobrodziejstw medycyny estetycznej, jak kwas hialuronowy czy botoks.
Lidia Popiel wyróżnia na tym tle naturalność i charakter – zresztą wyznaję teorię, że jedno współgra z drugim i tylko kobiety, które wiedzą, czego chcą, potrafią stworzyć spójny, wyrazisty styl, jakiego nawet sztab stylistów nie zdoła wyprodukować w przypadku gwiazdki znanej z tego, że jest znana – będzie wyglądać dobrze, poprawnie, i nic poza tym. Nasza bohaterka nie jest tylko żoną – ozdobą znanego aktora, fotografowaną z nim na przyjęciach, ale kobietą samodzielną, realizującą z powodzeniem własne artystyczne pasje.
Jeśli by się zastanowić, to styl Lidii Popiel byłby najbliższy opiewanemu nie tylko tutaj stylowi francuskiemu – nie powielanemu ślepo, wedle przykazań z książek, ale zinterpretowanemu na sposób autorski (drugą świetną interpretatorką tego stylu jest Małgorzata Szumowska, ale o niej kiedy indziej). Jest w nim coś męskiego, surowego, ale jednocześnie nie ma wątpliwości, że nosząca się w taki sposób osoba jest kobieca, choć kobiecością nie epatuje w sposób oczywisty. Najbardziej charakterystyczny element to męskie koszule – sama Lidia Popiel przyznaje w wywiadach, że ma do nich słabość i będąc we Włoszech, podglądała sposoby, na jakie mężczyźni podwijają rękawy, żeby brać z nich przykład. Głównie są to koszule białe, ale sporadycznie trafiają się też inne kolory lub wzory (na przykład prążki). Do tego dżinsy i botki na obcasie, albo innego rodzaju buty na obcasie, mocne, zwracające uwagę – i już mamy jeden z uniformów. Inny to dobrej jakości t-shirt (najczęściej biały) z długim lub krótkim rękawem, ciemna marynarka i dżinsy. Czasem zamiast dżinsów są spodnie khaki o nonszalancko podwiniętych nogawkach albo z dużą ilością kieszeni. W ogóle Lidia Popiel często wykorzystuje elementy stylu safari, współgrające z jej profesją fotografki, która dźwiga tony sprzętu i musi poruszać się często w trudnym terenie. Do tego inne klasyki. Mała czarna. Płaszcz typu trencz. Skórzana krótka kurtka, też często widoczna na zdjęciach Lidii znalezionych w sieci, która dodaje pazura prostym sukienkom. Choć są to wszystko ubrania bazowe, widać, że dobrej jakości.
Kolory czerń, biel, szary, beże, pasujące przy tym typie urody. Czasem trafia się egzotyczny, przykuwający uwagę element, jak błękitna, połyskliwa sukienka w stylu chińskim – wówczas reszta jest stonowana, by mógł grać sam w sobie. Odloty zazwyczaj w dodatkach – zwracające uwagę buty, torby, naszyjniki.
Lidia Popiel jest też jedną z nielicznych znanych Polek, które nie wpadły w panikę, że gdy przekroczy się magiczną granicę czterdziestu lat, dłuższe włosy automatycznie „dodają lat” i należy natychmiast je obciąć, zaopatrując się w koafiurę godną starszej pani. Przeglądając zdjęcia Francuzek w tym samym wieku, znacznie częściej można natknąć się na kobiety z zadbanymi włosami do ramion, w naturalnych kolorach. (Inną moją faworytką w zakresie fryzur jest nieżyjąca już Agnieszka Osiecka, która wspaniale nie przejmowała się tym, co „wypada” i jeszcze pod koniec życia nosiła włosy upięte w długi koński ogon).
Mało biżuterii, jeśli już to naturalna (brawo za bursztyn!) Zwykle jest to wyrazisty naszyjnik, czasem kolczyki. Rolę dodatków pełni najczęściej zegarek i szminka. Przeciwsłoneczne okulary. Wyraźnie zaznaczone usta to też element stylu rzadko spotykany wśród dojrzałych kobiet w Polsce, a szkoda. Jedyną osobą, która z czerwonej szminki uczyniła swój znak charakterystyczny niezależnie od wieku jest profesor Jadwiga Staniszkis i długo, długo nikt.
Oczywiście, Lidii Popiel, jak każdemu, zdarzają się modowe wpadki, co też jest pocieszające, bo świadczy o tym, że nie jest cyborgiem bez skazy! Delikatnej urodzie nie służą falbanki i kwiatowe sukienki – stwarzają ryzyko, że będzie się wyglądać „pańciowato”, idealnie podkreślają ją natomiast proste jednokolorowe suknie (z dekoltem lub bez) – czerń, czerwień, beże.
Jak Wam się podoba styl Lidii? I czemu tak mało wyglądających w ten sposób kobiet widać na polskich ulicach, nie mówiąc o zdjęciach z kronik towarzyskich?